Jak byłam w ciąży z Asią, nie miałam badania USG tak często jak teraz. Nie wiem czy to wynika z faktu, że sześć lat temu były inne standardy, czy to dlatego, że teraz pałęta się po mnie zbyt wiele niepokojących objawów (wykryty mięśniak, toksoplazmoza, anemia, zakażenie układu moczowego, nieprawidłowe położenie dziecka - żeby wymienić tylko niektóre...) i trzeba mnie sprawdzać bardziej szczegółowo. W każdym razie ja się cieszę, strasznie lubię akurat to badanie :)
Pierwsze USG miałam zrobione jeszcze poniżej 10 tygodnia ciąży. Głównie po to, aby sprawdzić czy rzeczywiście jestem w ciąży, czy już bije serduszko i czy dzidziuś zajął dobrą miejscówkę (tzn. czy ciąża nie jest pozamaciczna). Okazało się, że wszystko jest jak najbardziej po naszej myśli a nasze przyszłe dzieciątko ma całe 10 mm. Ten "kłaczek" z lewej strony to właśnie nasze przyszłe dziecko :)
Kolejne badanie odbyło się około 14 tygodnia ciąży. Już wiemy, że jest jeden dzidziuś, że ma 92 mm i jest strasznie ruchliwy, choć ja jeszcze tego nie odczuwałam.
Na poniższym zdjęciu pięknie nam się dziewczyna wypięła :) Widać pupę i nóżki, a specjaliści widzą, że to dziewczynka. No ja specjalistką nie jestem, ale wierzę na słowo...
A tutaj widać stópkę, która według pomiarów ma 4 cm. Paluszki też były liczone, wszystko się zgadza.
Na kolejnym zdjęciu Ola sobie spokojnie leży, z lekko podkurczonymi nóżkami, na zdjęciu widać nawet kolanko.
Ostatnia poza pokazuje ślicznie kręgosłup, a Ola leży tak jakby buzią w dół... widzę ucho :)
Kolejne badania nie przynoszą już tak udanych zdjęć, Ola rośnie coraz bardziej i nie mieści się na zdjęciu cała. Mimo to, każde badanie jest wspaniałe. Można posłuchać bicia serduszka i choć przez kilka minut być "bliżej" dziecka. Czeka mnie jeszcze jedno badanie, wybieram się w połowie kwietnia. Będziemy sprawdzać w jakiej pozycji spodziewać się porodu. Na razie mała się tak wierci, że mam wrażenie, że się obróciła już kilka razy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz