środa, 7 sierpnia 2013

Studnie przodków (Joanna Chmielewska)

Już z pierwszych stronic książki bucha płomień żarliwego (tylko chwilowo) i namiętnego uczucia, poznajemy bowiem XIX-wieczną,romantyczną historie miłości dwojga młodych ludzi, których dzieliło pochodzenie. Jednak, jak wiadomo, cóż to znaczy dla prawdziwej miłości. Młoda dama ucieka z dworu i bierze potajemnie ślub z biednym młodzieńcem. Wszystko jest jak w bajce, ucieczka nocą, książę na rumaku, z rozwianym włosem, noc, kościół. Jednak sielanka kończy się z chwilą, gdy młoda uciekinierka dociera do swego nowego domu- chłopskiej chaty. Prawdziwą miłość szlag trafia, w młodej żonie wzbiera gniew, czuje się oszukana. Gdzie dostatki, dwór, służba, piękne suknie? To ponad siły wątłej i delikatnej istotki, która jak najszybciej powróciła na łono rodziny. Wszystko skończyłoby się pewnie dobrze, młoda dama, zauważmy, jedynaczka, zostałaby zapewne ukarana i przyjęta z otwartymi ramionami przez matkę i ciotkę, które ją wychowywały i chciały wprowadzić w wielki świat. Tak stałoby się w każdej normalnej rodzinie, ale ta o której mowa, była rodziną wyjątkową i nieprzeciętną. Kobiety miały tu szczególny temperament, były uparte i zawzięte aż po deskę grobową, a najbardziej absurdalne rzeczy były w niej w pełni normalne. Uciekinierkę spotkało nie lada rozczarowanie, wściekła mamusia odstawiła ją z powrotem do chaty męża w której w ubóstwie dożyła sędziwego wieku, gdyż bajecznie bogata rodzicielka cały spadek pozostawiła wnuczce, z możliwością przekazania go dopiero po śmierci córki.
Owa rodzina to oczywiście potomkowie jednej z głównych bohaterek, Joanny Chmielewskiej. Rzeczona młoda dama była jej prababką, a feralny spadek nagle wywrócił życie Joanny i jej rodziny do góry nogami. Zaczęło się od obcego trupa, który miał przy sobie adresy wszystkich żeńskich członków rodziny. Rodzinka zostaje owładnięta chęcią rozwikłania tajemniczej sprawy. Mamunia Joanny, mająca nadzieję na wielkie odkrycia z pasją każe rozkopywać wszystkie stare studnie na rodzinnej posesji, tajemnicza siła, nocą je zawala. Co gorsze, pojawia się kolejny trup, który zamiast zniechęcić i odstraszyć nasze bohaterki, jeszcze bardziej zagrzewa je do działania. Co z niego wynika? Ofiarą pada kukła z dynią zamiast głowy.
Dziwna rzecz, sponiewierane szczątki uczyniły na wszystkich znacznie potężniejsze wrażenie niż prawdziwe zwłoki, wyobraźnia ostro wzięła się do roboty i całą rodzinę ogarnęła zgroza, tak jakby dopiero teraz ustawiczna obecność zbrodniarza u związane z nią niebezpieczeństwo zostały przyjęte do wiadomości. Dwie zbrodnie rzetelne i jedna wybrakowana to było nic, rozmazana dynia, rozwłóczone siano i podarte portki Franka wywołały bez mała histeryczną panikę.
W międzyczasie do grona trupów definitywnych dołączył tłusty wieprz nabity na halabardę, który zaognił sytuację. Rodzinka, dotąd zdecydowana na rozwikłanie zagadki, straciła jednomyślność:
(...) podzieliła się na dwa obozy. Jeden, w osobach Teresy i cioci Jadzi, obstawał za ratowaniem życia, drugi, złożony z całej reszty, usilnie próbował odgadnąć miejsce ukrycia skarbu, na dalszy plan odsuwając grożące niebezpieczeństwo.
Wszelkie trupy zaszły do odległego Hadesu, skarby i tajemnice czekały w końcu na rozwiązanie, a......studnie na rozkopanie.
Jak to wszystko się skończyło? Otóż, rodzinny testament pochłoną jeszcze dwie ofiary. Jedną z nich był gburowaty grabarz, za drugą zaś w pościg udała się Teresa z Michałem- młodym historykiem sztuki, aż do Paryża. Uciekinier niestety wpadł w przepastną paszczę usuryjskiego tygrysa:
Zanim się połapał już go nie było. A tygrys cholernik, posiłkiem się zajął. Zmyślne zwierzątko, chciał wrzucić na ruszta ile się da, zanim mu przekąską odbiorą.
Wszyscy na całej tej niesamowitej historii coś zyskali, Michał uczestniczył w sensacyjnych odkryciach dzieł sztuki, Teresa spędziła niezapomniane wakacje w Polsce, zaś cała rodzinka dowiedziała się co nieco o swoich przodkach, skądinąd niewiele różniących się od nich samych.
Na koniec chciałabym jeszcze dodać, że w tej jakże zabawnej książce, możemy także poczuć PRL-owski klimat. Tak więc pojawia się obywatel, który chcąc zaskarbić sobie przychylność władz miasta, zabiega o zasługi i przychylność opinii publicznej:
Darowizna dla muzeum. Z hukiem to trzeba załatwić, z wielkim gadaniem, z zaświadczeniami, z czym się da. (...)Uszczęśliwiony Adam udał się do domu z pismami, których ton był tak entuzjastyczny, że mógł zastąpić bez mała Złoty Krzyż Zasługi...
Poza tym sam swojski klimat wsi, budzi rozrzewnienie:
Siedzieliśmy wszyscy razem przy dużym kuchennym stole, oczywiście pijąc mleko, bo być w miejscu, gdzie znajdują się prawdziwe, żywe krowy i nie pić mleka, byłoby dla mojej rodziny nie do pomyślenia.
Oczywiście, nie zabraknie też milicji, którą Joanna wprost uwielbia. Niezawodny stróż prawa jak zwykle przychodzi z pomocą w każdej sytuacji:
Krótko po północy nadjechał radiowóz milicji, która miała tam jakieś swoje interesy i zboczyła nieco, zwabiona ogniskiem na środku drogi. Nic lepszego nie mogłam sobie wymarzyć. Sprawę koła miałam z głowy w ciągu dziesięciu minut.
-Sama widzisz, że ja ich słusznie kocham- powiedziałam do Lucyny (...)
-No, owszem (...) Sympatyczne chłopaki.


2 komentarze:

  1. pamiętam, że bardzo lubiłaś Chmielewską :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak i teraz do niej wróciłam, ale nie będę liczyć po ilu to latach... Jakaś przerażająco kosmiczna liczba by wyszła... :)

    OdpowiedzUsuń