Czy „ Dzikie białko” to kryminał milicyjny? No cóż, jednak nie!
Poza tym, że nie ma nawet ani jednego prawdziwego trupa, oczywiście oprócz łosia i poszkodowanego na ciele a jak przypuszczam i na umyśle działacza to jest ciąg zdarzeń momentami kryminalnych.
Jest także Dzielnicowy z Charakterem z Komendy w Lublinie i dwaj milicjanci niechętnie zamazujący ślady - a to już coś.
Cała afera zaczęła się od zakupów. Takich normalnych, gdy jeszcze coś rzucali i półki całkiem gołe nie stały. Karolek Olszyński wypełniał polecenia żony dotyczące zaopatrzenia w produkty jadalne. Ponieważ stał w kolejce, nudził się śmiertelnie i podsłuchiwał. Gdy już wszedł do sklepu z upragnionym koszykiem w ręku podsłuchiwał nadal. Trafił dobrze. Miły pan miał swoje zdanie na temat żywności sprzedawanej w sklepach. To było straszne! Były pyszne, a według pana ze sklepu - niekoniecznie. Nie wiadomo co tam dali. Państwo są sympatyczną, jak dziś powiedzielibyśmy ekologiczną parą i robią dużo dobrego dla przyrody. To ich wypowiedzi oraz walka z wielką płytą stanowią trzon i inspiracje poczynań naszych bohaterów. A są tu wszyscy, poczynając od pięknej Barbary oczywiście Karolka, Lesia, Włodka, Janusza, Naczelnego Inżyniera i Kierownika. Oraz wielu, wielu innych. Cała galeria bardzo charakterystycznych postaci. To co ci ludzie wyczyniają przechodzi ludzkie pojęcie. Od lakierek Naczelnego Inżyniera przemycanych cichcem do Ameryki, poprzez problemy z zaokrągleniami, czyli jak mamy pięć metrów czterdzieści dziewięć centymetrów to mamy pięć metrów a jak jest pięć metrów pięćdziesiąt pięć centymetrów to, to jest sześć metrów. I nie ma przebacz. Przez całą książkę razem z bohaterami podzielonymi zazwyczaj na grupy szukamy zdrowej/ ekologicznej/ żywności, o którą wbrew pozorom nie jest łatwo. Wiązka wątłych marchewek czy kilkanaście jajek od prawdziwych kur wieńczą dzieło poszukiwania. Po drodze całe mnóstwo przygód z wątkiem kryminalnym .
Dzikie białko – wiadomo zdrowa żywność, zdrowe mięso, a najzdrowsza to dziczyzna własnoręcznie upolowana, czyli dziki. Scena z polowania na dziki z siatką, lassem i włóczonym Lesiem powinna moim zdaniem przejść do historii literatury. Ja zazwyczaj po prostu płaczę ze śmiechu.
Dlaczego w ogóle pokusiłam się o przypomnienie tej świetnej książki? A dlatego, że czytając ją po raz któryś z kolei, odkrywałam ją na nowo a sceny dobrze mi przecież znane nadal śmieszyły. Poza tym właśnie w tej książce jest wiele takich smaczków, rzeczy o których przestawiwszy się na inny sposób i styl życia, na inne całkiem warunki - zapomnieliśmy. Pierwsze z brzegu to towar owijany w Trybunę Ludu - jak to przeszło? Wiadomo zawsze były kłopoty z opakowaniami. Kłopoty zaopatrzeniowe- standardowe ,, jedni jedli co było, drudzy hodowali na własny użytek w warunkach czasami skrajnych/ balkon w bloku./Marnotrawstwo wyzierające z każdego kąta- gnijące skóry. Presja kacyków partyjnych na organa nawet ścigania i całe masy innych drobiazgów, nawet nie zamierzam streszczać książki.
To co napisałam to tak na zachętę, jak przy prezencie pakowanym warstwowo dopiero pierwsze pudełko a gdzie tam jeszcze do prezentu. Polecam na szare, jesienne dni , bo jak mówią znawcy tematu : śmiech to zdrowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz