czwartek, 20 czerwca 2013

Wszystko Czerwone (Joanna Chmielewska)

Pomimo iż uwielbiam wszystkie książki Joanny Chmielewskiej, to "Wszystko Czerwone" jest chyba moją najulubieńszą z najulubieńszych. To książka w której trup ściele się gęsto, jak nie przymierzając - podczas jakiejś wojny polsko-krzyżackiej. Bo cichy, niepozorny domek Alicji, przyjaciółki i gospodyni narratorki książki, ma za wroga wyjątkowo produktywnego mordercę. On toco i rusz dopada innego z licznych gości domu Allerod – jak po duńsku nazywa się tytułowe „Wszystko czerwone” – innym ze swych wielu morderczych narzędzi. I nie byłoby wiele do śmiechu, całkiem jak nie u Chmielewskiej, gdyby nie to, że roztrzaskana młotkiem czaszka zbiera się do kupy dzięki maseczce z truskawek, napadnięta przez zbirów dama zapomina własnego nazwiska, bomba w szafce zamiast łba urywa perukę, trup zieje i grzębi, a nader nieordynarny jad spożywają osoby nieżywe... Jednym słowem – Joanna Chmielewska w każdym calu czaruje nas kryminałem z dawniejszej swojej serii, opowiadając o wybuchowej wizycie Joanny u jej wieloletniej przyjaciółki Alicji w Danii, nie oszczędzając na tajemniczych aluzjach do nowo nabytego ukochanego Marka, okraszając całość duńskim inspektorem i jego przepiękną, sienkiewiczowsko – biblijną polszczyzną, która począwszy od mrowia a mrowia osób, obecnych na miejscu zbrodni, a zakończywszy na maci, którą była dama owa dla jednego ze świadków, wywierała przeogromne wrażenie na wszystkich bohaterach książki. Ma szanse wywrzeć nie mniejsze wrażenie na czytelnikach.Fabuła książki na wstępie prezentuje się następująco: Joanna przyjeżdża do domu Alicji z nadzieją zastania tam niejakiego Edka, wspólnego znajomego, i załatwienia z nim jednej maleńkiej, nieistotnej sprawy. Tymczasem w domu Alicji panuje pandemonium. Jak to bywa u upiornie gościnnych gospodyń, goście goszczą. Mówiąc ludzkim językiem – zwalił się tam cały tłum, niby zaproszony, ale w różnych terminach, partiami przez całe lato, nie zaś naraz.
Tego wieczora wszyscy, wzbogaceni o gości duńskich, dochodzących, świętują uruchomienie w ogrodzie – lampy. Ładnej, czerwonej lampy.Wszystko czerwone...Goście, impreza, zamęt. Kawa, herbata sok. Edek pije, jak to Edek. Na nic nie ma czasu. Lampa świeci czerwonym światłem na nogi gości. Edek po pijanemu awanturuje się na Alicję, że wpuszcza do domu takich ludzi. Wszyscy piją co popadnie, gadają, o czym popadnie, na przykład o jachtach dalekomorskich. Otwierają butelki z piwem. Dużo ludzi się kłębi jak na dziesięcioro obecnych.A jeszcze przyjadą Włodzio i Marianne i już całkiem nie będzie miejsca w domu.Przyjęcie się skończyło, goście dochodzący się rozeszli, zapanował spokój. A Edka znaleziono na tarasie, zadźganego długim, ostrym narzędziem...Rożen?Tak mniej więcej zaczyna się akcja powieści „Wszystko czerwone”. Pierwszym prawdziwym trupem. A pozostałe, choć po części wyżyły, przecież nie można im odmówić pewnych trupich praw. Walono je młotkiem, przejeżdżano mercedesem, strzelano, miażdżono, truto... Ach, i ten sztylet, to sławetne dziabanie sztyletem. Morderca zapewnia wszelki smak dobrego kryminału – można się do woli zastanawiać, kto zabił Edka i dlaczego, kto dybie i kto wstrzykiwał truciznę do winogron. Może czytelnikowi uda się odgadnąć prawdę, zanim przez karty książki przeleje się całe morze krwi – tytułowe „wszystko czerwone”?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz