wtorek, 11 czerwca 2013

Lesio (Joanna Chmielewska)

Okazuje się, że podczas opieki nad niemowlakiem, spokojnie można nadrabiać wszelkie zaległości w lekturach. Leżę sobie z nią, ona szczęśliwa bo ciumka cyca, a ja szczęśliwa, bo spokojnie sobie czytam. Książkę za książką. Po prostu je pochłaniam. I tak właśnie pochłonęłam Lesia. Chronologicznie kolejna książka Joanny Chmielewskiej, wydana po "Całe zdanie nieboszczyka". Tym razem sama autorka  nie bierze udziału w wydarzeniach, nie jest ich narratorem.
Lesio jest artystą. Pracuje wprawdzie jako architekt w biurze projektów, bo z malowania obrazów wyżyć się nie da, ale praca ta jest mu kamieniem u szyi.
Życiem Lesia władają trzy kobiety. Pierwsza to żona, Kasieńka, kobieta tyleż łagodna co stanowcza, którą Lesio bardzo kocha, ale której się trochę boi i za wszelką cenę stara się unikać z nią konfliktów.
Drugą kobietą Lesia jest Barbara – jego biurowa miłość. Kobieta piękna i zimna, którą Lesio wielbi bez odrobiny nadziei na choćby cień wzajemności. Barbara rani Lesia do głębi, okazuje się bowiem, że twardo mu się opierając, swoimi wdziękami obdarza jednego z kolegów biurowych. Którego – nie wiadomo, bo Lesio zdążył tylko zauważyć spodnie z szarego tropiku i szare dziurkowane buty, a wdrożone naprędce śledztwo wykazało, że tak ubiera się co drugi facet w biurze (ach, to socjalistyczne zaopatrzenie sklepów!).
Trzecią kobietą, która ma wpływ na życie Lesia, jest pani Matylda, personalna w biurze projektów. Tej kobiety Lesio nie kocha, a nawet – co tu kryć – szczerze nienawidzi. To ona zatruwa mu każdy dzień, każąc co rano wpisywać się do książki spóźnień (Lesio, jak każdy prawdziwy artysta, ma kłopoty z porannym wstawaniem). To przez nią co rano Lesio musi wytężać umysł, by wymyślić wiarygodny powód spóźnienia.
Któregoś dnia ginie znienawidzona książka spóźnień i karta losu Lesia odwraca się. Raptem okazuje się, że jest wyjątkowo utalentowanym pracownikiem i zaproponowana przez niego kolorystyka projektowanych obiektów dosłownie zwala z nóg inwestorów. Szefowie poklepują go przyjacielsko po ramieniu, koledzy patrzą z podziwem, Barbara ciepło się uśmiecha...
Niestety, książka spóźnień bardzo szybko odnajduje się i los Lesia powraca na stare tory. Znowu musi się wysilać, żeby usprawiedliwić spóźnienia, inwestorzy kręcą nosami, że nie dotrzymuje terminów, Barbara patrzy z lekceważeniem. A potem książka spóźnień znowu ginie...
I nagle Lesio doznaje olśnienia: to wszystko przez panią Matyldę! Gdyby nie ona i ta jej przeklęta książka spóźnień, całe jego życie wyglądałoby inaczej. Gdyby nie codzienny stres związany z wpisywaniem się do tej książki, byłby zupełnie innym człowiekiem. To ona, stara, złośliwa, jędzowata pani Matylda podcina mu skrzydła.
Lesio postanawia zabić panią Matyldę...
Tak pokrótce wygląda treść książki. Dalsze perypetie Lesia i jego równie zwariowanych przyjaciół Joanna Chmielewska opisuje w prawdziwie mistrzowski sposób. Książka skrzy się humorem, a takie sceny, jak napad na pociąg czy triumfalne wkroczenie Lesia do biura projektów, gdzie zrzuca ramieniem ze ściany gaśnicę, a ta spada na podłogę dokładnie według instrukcji użycia i zaczyna szaleć po biurowym korytarzu siejąc wokół spustoszenie – nie mają sobie równych w całej literaturze.
Książka nie jest typowym kryminałem, a już na pewno nie milicyjnym, chociaż kilku milicjantów jednak w niej występuje, ale to postaci dalszoplanowe. Występują w niej też postaci tak charakterystyczne dla minionego okresu, jak przewodniczący Rady Narodowej, sekretarz POP-u czy „kaowiec”, zawód ongiś bardzo popularny, dziś już całkiem zapomniany.
Wspaniale ukazane są też polskie realia początku lat siedemdziesiątych: kłopoty z zaopatrzeniem, brakiem gotówki, całkowitym brakiem taksówek, rozmaite kombinacje z załatwianiem po znajomości różnych spraw. No i ta specyficzna atmosfera owych czasów, kiedy to nikt nie słyszał jeszcze o „wyścigu szczurów”, z pracy w każdej chwili można było wyskoczyć na kielicha do pobliskiego baru, godzinami można było kontemplować wdzięki uroczej blondynki myjącej okna w budynku po drugiej stronie ulicy, pracą się specjalnie nikt nie przejmował, a dygnitarze szczebla powiatowego oraz ich pracownicy w wolnych chwilach brali udział w amatorskich przedstawieniach teatralnych.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz